wtorek, 20 maja 2014

Tajlandia: Bangkok, Ayutthaya, Kanchanaburi

Lądujemy w Bangkoku. Z samolotu wysiedliśmy mocno podekscytowani, zmierzamy do wielgaśnej hali po odbiór plecaków. Jeszcze pieczątki i jesteśmy już w kraju egzotyki, innego jedzenia, kolorowych ulic, małych i uśmiechniętych ludzi. Mogłabym tak jeszcze długo, długo wymieniać!
 
Chcieliśmy skorzystać z BTS SkyTrain czyli nadniebnego metra :) Musieliśmy się spieszyć bo pociągi  śmigają tylko do 22.00. Potem można skorzystać tylko z taxi, która jest dużo droższa. Metro jest bardzo dobrze oznakowane, posiada angielskie napisy, kantory na lotnisku czynne 24h.
Zamieniliśmy trochę dolarów i ruszyliśmy w stronę metra.

Mieliśmy wydrukowaną ulicę naszego hotelu, więc łatwo było się zapytać w metrze- gdzie dokładnie wysiąść. Wyszliśmy z metra- jest już ciemno a na około widzę same slamsy.
Jestem lekko przerażona- OMG gdzie ja zarezerwowałam nasz hotel! Nie wiemy gdzie się znajdujemy, więc łapiemy taxi- a dokładnie przywołuje ją nam jakiś szczerbaty Taj. Po chwili zauważamy, że nasz hotel był o jedną ulice dalej, więc w taxi siedzimy zaledwie 1,5 minuty i za tę przyjemność płacimy 10 $- Jelenie dały się naciągnąć :) ale były to nasze początki.

Dotarliśmy do hoteliku Bangkok City Hotel. Pokoik okazał się bardzo fajny- 20 piętro, widok był naprawdę zacny!

W hotelu znajdował się basen, ale plan zwiedzania był tak napięty, że nie mieliśmy nawet okazji zajść na dach i go zobaczyć:)


Wiecie, że każdy hotel w Tajlandii i Kambodży wyposaża swoje pokoje w całkowicie darmowe sejfy- wyobrażacie sobie to w Europie hehe:) Oczywiście Wi-Fi też for free!

Michał jutro wstajemy o 7.30,- o nie! Nie po to jestem na wakacjach, żeby się zrywać tak wcześnie rano!:)
Oczywiście budzik dzwonił punktualnie, ale nie byłabym sobą gdybym go z 3 razy nie ustawiła na drzemkę- ostatecznie wstaliśmy grubo po 8.

Śniadanko Szwecki stół- nie były to jakieś specjały, ale szło się smacznie najeść.

Dzień I.
Pełni energii zaczynamy dzień pierwszy. Bierzemy mapy z rejestracji, okazuje się, że przystanek BTS mamy bardzo blisko.

Brakowało nam trochę takich informacji w internecie, więc załączam również mapę metra Bangkoku:


 Ruszamy do miejsca gdzie odpływają rzeczne taxówki i statki turystyczne. Zaczynamy zwiedzanie wzdłuż rzeki Menam.



Jak chcecie zwiedzać świątynie i pałac pamiętajcie o koszulkach zasłaniających ramiona i długich spodniach lub spódnicach. W Pałacu Króla można wypożyczyć wdzianko, ale wychodzi drożej niż zakup bardzo stylowych pantalonów u babuszki przed wejściem. Dzięki temu Michał stał się szczęśliwym posiadaczem spodni w słonie:)

Pałac był jednym z najdroższych zabytków- wstęp kosztował ok 30 $ czyli 500 THB. Ale robi wrażenie! Trzeba poświęcić kilka godzin na jego zwiedzanie. Ja czułam się jak w filmie w gatunku: mitologia ale Tajska:) Barwnie, złociście! Posągi to dziwne połączenia różnych zwierząt- można pobawić się w słowotwórstwo:)



Odwiedziliśmy Szmaragdowego Buddę- Wat Phra Kaeo.
Budda sam w sobie jest malutki 60 cm. Ma piękny kolor szmaragdu, ale wykonany jest z Jadeitu.
Następnie pognaliśmy do Muzeum Wat Phra Kaeo- gdzie znajdują się dary ofiarowane Szmaragdowemu Buddzie. Na sam koniec wstąpiliśmy do Museum of Textitles. Mogliśmy podziwiać piękne stroje królewskie, prawdziwy jedwab, proces jego wytwórstwa.
Na terenie królestwa Dusit Maha Prasad, ukazało się naszym oczom prawdziwe dzieło tajskiej architektury- 9 piętrowa wieżyczka i 4 warstwowy dach robi wrażenie!


Niedaleko pałacu znajduje się Wat Po- wielgaśny, leżący Budda! Figura ma 46 m długości a 15 m wysokości. Budda oczekuje nirwany.
Zobacz Michał jakie ma piękne perłowe stopy!
- Na pewno są czyste, a nie to co nasze (w niektórych świątyniach chodziliśmy na boso) :)

Jeśli ktoś ma ochotę oddać się w tajskie ręce, ta świątynia to doskonałe miejsce by spróbować prawdziwego tajskiego masażu. Wat Po znany jest z oryginalnej szkoły masażu tajskiego u mnichów.


Zrobiliśmy krótką przerwę na jedzenie i leniuchowanie.


Po chwili udaliśmy się na drugą stronę rzeki, zobaczyć na koniec dnia Wat Arun. 
O jejkuś ale tu stromo, ok 80 m w dół. Michał miał ze mnie polewkę jak kurczowo trzymam się poręczy i jak pokraka schodzę w dół.


Ostatni rzut oka na Wat Arun i wodną taxówką płyniemy na drugą stronę.


Łapiemy TukTukowca, pytamy się za ile nas dowiezie do hotelu, mówi 500 THB, za dużo więc zniża o 100- my odchodzimy, idziemy kawałek dalej- ten zawiezie nas za 200 THB- tyle możemy dać:)
Pędzimy przez ruchliwy Bangkok- fan niesamowity. Jeżdżą jak szaleni ale bezpiecznie.
Przez cały pobyt, o dziwo, nie widzieliśmy żadnego wypadku dopóki sami go nie mieliśmy... ale to opowiem Wam później:)

Do hotelu przyjechaliśmy strasznie zmęczeni, kąpiel, mini drzemka i idziemy szamać.
Na przeciwko hotelu pełno "wózkowych lub samochodowych knajpek". Obiad za 30- 50 THB.


Michał był w siódmym niebie -To mój krewetkowy Raj! - Owoce morza w różnej postaci, makarony, ryże, mięsa. Mnie to nie do końca podchodziło, aż żołądek powiedział w końcu stop...o tym nieco później:)


Dzień II.
Wychodzimy z naszego hotelu i co ja widzę:

Wielki Protest mieszkańców Bangkoku. Myśmy widzieli początki a potem przerodziło się to w stan wojenny- to już nie przelewki!

Postanowiliśmy wyjechać za Bangkok i zwiedzić historyczną stolicę Tajlandii Ayutthaya.
Żałowaliśmy tej wycieczki. Dziś już wiem, że zostałabym na miejscu i zwiedziła więcej Bangkoku, tym bardziej, że za 2 dni mieliśmy jechać do Ankor Wat.

Bilet w jedną stronę kosztował 15 THB. W Polsce, żeby pokonać ok. 80 km trzeba zapłacić 20 zł a tu niecałą 1zł :)- tak to ja mogę podróżować! Transport publiczny jest o wiele tańszy niż w naszym kraju.


Jak tylko wyszliśmy z pociągu, zaczęło nękać nas kilka osób i proponować ofertą podwózki do świątyń.
Kiedy podziękowaliśmy to usłyszałam, że jesteśmy głupi bo chcemy iść na pieszo!
Michał był sprytny i jeszcze przed wylotem ściągnął mapę Tajlandii, Bangkoku na iPhona - City Map to Go- Super Sprawa polecam! Stąd wiedzieliśmy gdzie się udać- do rzeki:) Przeprawiliśmy się na drugą stronę za 4 THB. Tam poszukaliśmy wypożyczalni rowerów.

Michał wyjmij ksero dowodu- O fuck zapomniałem! No to nieźle, teraz to nikt nam niczego nie wypożyczy:(
Tak zagadaliśmy Panią, że dała nam rowery na słowo- w sumie po co one nam były ponad 8 000 kilometrów od domu :D. Rower kosztował grosze- cały dzień wyniósł nas około 120 THB/ dwa rowery.
Ruszyliśmy... Najciekawszym miejscem była świątynia Wat Phra Mahathat, a w niej uwięziona głowa Buddy w korzeniach drzewa Bodhi (figowiec).




Koło 19 mieliśmy powrotny pociąg, jakiś obiadek i czekamy na Transport.
Wybiła 19.00 wszyscy wstali i zaczęli śpiewać hymn narodowy, młodzi, starzy. Bardzo nas to zaskoczyło, że Tajowie są tacy oddani i patriotyczni. Wyobrażacie sobie taką sytuacje w Polsce, kiedy pokolenie Facebookowe rzuca wszystko, wstaje i śpiewa Mazurka Dąbrowskiego? heheh

Późnym wieczorem docieramy do Bangkoku- znowu jemy i jedziemy na słynną ulicę Pat Pong. Dzielnica czerwonych latarni- mekka dla homoseksualistów, fanów Ladyboyów.
Po drodze podziwiamy bardzo ciekawe tajskie okablowanie.


Dziewczyny, bardziej rozchwytywani będą przede wszystkim Panowie, Panie się tu nie liczą. Michał robił tam furorę, wszyscy chcieli go dotykać!
Nie wiem co nas podkusiło, ale zdecydowaliśmy się na Ping Pong show- niezbyt smaczny widok dla Pań jak i Panów. Naga Pani strzela różnymi przedmiotami ze swoich warg sromowych :/. W końcu coś tajskiego trzeba było zobaczyć padło na to- nie polecam!

Dzień III.
Postanowiliśmy pojechać do świątyni tygrysów- Tiger Temple i spędzić z nimi cały dzień. Z dworca Thonbury- wczesnym rankiem miał nas zabrać pociąg do Kanchanaburi. Rano wsiedliśmy do taxówki. Wtedy zaczęło się pasmo nieszczęść. Taj za wszelką cenę chciał nas zawieźć swoim autem w okolice Kanchanaburi. My wciąż odmawialiśmy. Zabrał nas na stacje benzynową i wyciąga rękę po bahty.
- Zapłacimy jak nas dowieziesz na miejsce! Ale to daleko a nie mam tyle benzyny.
- Michał o co mu chodzi? Przecież stacja jest kilka kilometrów stąd.
- On chce nas naciągnąć, zaraz nas gdzieś wywiezie!
Michał zmienił ton głosu i dał do zrozumienia, że w tej chwili ma nas zawieźć na stację kolejową bo za chwilę ucieknie nasz pociąg! Taj pokiwał głową i ruszyliśmy- niby z mapą wszystko się zgadzało- jechaliśmy w dobrym kierunku.
Pokazał budynek i powiedział:
- tutaj dworzec, daliśmy mu wcześniej ustaloną kwotę i udaliśmy się w kierunku budynku.
- Matko to nie żadna stacja, gdzie my jesteśmy! Zaczęliśmy pytać przechodniów- nikt nic nie wiedział. Bierzemy następną taksówkę- prosimy, żeby włączył licznik. Dotarliśmy.
Opóźnienia transportu tajskiego na coś się przydają.  Mimo, że godzina odjazdu wybiła z 40 minut temu, pociąg jeszcze stał.
Wsiedliśmy do III klasy, drewniane ławy, bez przedziałów- klimatycznie:)


Dość długo trwała ta podróż. W połowie zaczęliśmy się pytać miejscowych gdzie powinniśmy wysiąść, żeby dojechać do Tiger Temple- nikt nic nie wiedział- czeski film. Dochodziło nawet do onomatopei. Pokazywaliśmy Tygrysa, wydając przy tym jego dźwięki. W przewodniku zero informacji. Ja pier... co my teraz zrobimy?!
Jakiś młody chłopak podszedł i powiedział, że powinniśmy wysiąść na ostatnim przystanku. Posłuchaliśmy. To był błąd! Jeszcze kawałek. Ten kawałek jechaliśmy z 3 godziny. Mieliśmy spędzić cały dzień z tygrysami- na miejscy byliśmy 15.15- świątynie zamykają o 16. No to ekstra! To sobie pozwiedzaliśmy, ale widoki z pociągu i ludzi w nim jadących!

Trzeba teraz wrócić- bez sensu jechać na 15 minut do tygrysów i zapłacić 150 $- odpuściliśmy. Byliśmy w totalnej dziczy, nie było niczego! Cywilizacja skończyła się jakieś 3 h temu.


A my z 200 THB i resztą $ w portfelu- mądrzy myśleliśmy, że na miejscu gdzieś je wymienimy.
!Nigdy tak nie róbcie, bahty na wycieczkę wymieńcie wcześniej!
Idę zapytać się o pociąg powrotny. Pan, który obsługiwał stacje nie bardzo mówił po angielsku, przekazał mi informacje, że ostatni pociąg do Bangkoku właśnie odjechał. OoO i co my teraz zrobimy :/ Napłynęły mi  łzy do oka- Nie dość, że siedzieliśmy cały dzień w pociągu, nie widziałam tygrysów i jeszcze nie mam jak wrócić do Bangkoku! Utkniemy tu!
 -Julka uspokój się, coś wymyślimy.

Mój lament usłyszała Tajka- przewodniczka dwójki Amerykanów. Zawołała mnie i zapytała o co chodzi, opowiedziałam sytuacje, zagadała z maszynistą. Oznajmiła, że za 30 minut zatrzymają specjalnie dla nas  pociąg z wycieczką Tajów! Uff udało się, dziś wrócimy do hotelu! Taj stanął na torach zamachał chorągiewką. Pociąg się zatrzymał, wsiedliśmy u konduktora kupiliśmy bilety.

Jechaliśmy za to mostem na rzecze Kwai- to był dzień pod tytułem PORAŻKA! Na dodatek jeszcze wysiedliśmy w jakimś dziwnym miejscu w Bangkoku.
Dzień przypieczętowaliśmy wizytą w China Town- ja byłam tak zła, że nawet jeść mi się nie chciało. Dodam, że nic nie jedliśmy bo nie mieliśmy bahtów ;/




0 komentarze:

Prześlij komentarz

Dzięki za Twój czas i chęć przeczytania tego co tu naskrobię